Fragmenty i cytaty







Cytaty z książki

 „Kolory Ognia” Aleksandry Galert



Podniósł wzrok i Larinę przeszył dreszcz: w jego oczach po raz pierwszy w życiu zobaczyła strach. Zaraz potem jednocześnie zgasły wszystkie świece w magicznym świeczniku.


Świecznik znów zapłonął, jednak tym razem czarnym płomieniem. Pokój wypełniło upiorne migotanie świec, które w żaden sposób nie rozpraszało dymu ani przejmującego chłodu.


Nadchodził zmierzch, wiał porywisty wiatr, a chmury wisiały niżej niż zazwyczaj. Często musieli niemal biec, by dotrzymać kroku zagadkowej postaci, a nawet wtedy zauważali tylko, jak znikała za kolejnym rogiem.


Płomienie trzaskały, deski skrzypiały, ogień syczał i parzył mieszkańców zbliżających się do budynku. Ludzie ślizgali się na mokrych kamieniach, niektórych poraniły spadające kawałki drewna. Krzyki umierających kobiet rozdzierały serca, ale nic nie można było zrobić.


Nie rób tego – powiedział cicho, lecz stanowczo. – Jeżeli znieważysz Wieczny Ogień nieczystością, zostaniesz wyklęta.


Długie, jasne włosy ofiary mieszały się brudem ulicznym i krwią wciąż wypływającą z jej poderżniętego gardła. Martwe oczy z przerażeniem wpatrywały się w niebo.


Jej oczy, przyzwyczajone do półmroku, z początku nic nie widziały. Po chwili dostrzegła kręte schody prowadzące w dół, nad którymi unosił się rząd płonących pochodni.


Dziewczyna upadła, a gdy uniosła głowę, zobaczyła tylko szybko zamykające się drzwi. Trzask! Nastała cisza. Dziewczyna podbiegła, ale nie dochodziły zza nich żadne dźwięki. Wrota nie miały klamki, dookoła nie było żadnego mechanizmu otwierającego.


Eren, skoro magia jest dziedziczna, dlaczego nie masz dzieci?
Bo odkąd musiałem się tobą opiekować, to mi się odechciało.


Pewnego dnia wszystkiego się dowiesz, ale dzisiaj im mniej wiesz, tym bezpieczniej dla ciebie.


Strażnik w milczeniu lustrował każdy wóz. Gdy przechodził obok nich, Larina zauważyła, że jego oczy wydają się dziwne, jakby zaszły błękitną mgłą.


Wydawało jej się, że przymknęła oczy tylko na moment, gdy usłyszała ostre syczenie kota. Poczuła mocne uderzenia wiatru na twarzy i próbowała wstać, ale nie mogła się ruszyć, jakby jakaś siła przyciskała ją do ziemi.


Mimo że nikt się nie odezwał, czuć było niepokój, jaki te słowa wywołały w członkach karawany. To nie była dobra wiadomość. Nocleg na otwartej przestrzeni, wśród tylu nieznajomych nie wróżył nic dobrego.


Dlaczego cię szukają?
W tym krótkim pytaniu czaiło się całe zło otaczające Larinę. Poczuła się, jakby niewidzialne ręce zaciskały jej się na gardle. Łzy nabiegły jej do oczu i wyszeptała tylko:
Nie mam pojęcia.


Z początku myślała, że to któryś z pełniących wartę członków karawany, ale szybko zdała sobie sprawę, że się myliła. Te kroki były inne: ciche, jakby stawiane w powietrzu.


W środku siedziały dwie postacie oparte o ściany. Wyglądałyby jak pogrążone we śnie, gdyby nie wielka plama krwi na dnie wozu.


Spojrzała na górujące nad nimi wieże, coraz lepiej widoczne w świetle poranka. Miała rację, że wydawały jej się złowieszcze. Jak noże przecinające niebo.


A jak znajdziesz Kota w tym tłumie? – zapytał sceptycznie Samuel.
W tym momencie rozległ się głośny pisk i czarna, potargana kulka wylądowała na kolanach Lariny. Samuel i Ithen aż podskoczyli, ale dziewczyna nie wydawała się w ogóle zdziwiona.
Właśnie tak..


Tam ktoś jest – zabrzmiało to bardziej złowrogo, niż zamierzała. Nie wiedziała dlaczego, ale ta wijąca się strużka przepełniła ją strachem.


Jednak w końcu coś przykuło jej uwagę: ogień. Gdy zdała sobie sprawę, że to w nim znajdowało się coś niepokojącego, szybko zauważyła co: był niebieskawy. Niby wydawał się żółty jak zwykły ogień domowy, ale gdzieniegdzie przemykały niebieskie płomienie.


Zacisnęła zęby i zrobiła pierwszy krok, gdy czyjaś ręka złapała ją i pociągnęła do niewielkiego pomieszczenia, którego istnienia Larina nawet nie zauważyła. Krzyknęła przerażona, ale jej głos zniknął niezauważony wśród gwaru w gospodzie.


Przestańcie! Macie sprawiać wrażenie nieświadomych, jakbyśmy dalej się świetnie bawili.
Pozostali posłusznie przykleili do twarze sztuczne uśmiechy, choć ich oczy wyrażały duży niepokój.
To co zrobimy? – zapytał Ithen.


Larina nie mogła uwierzyć w to, co widzi. To się nie mogło dziać naprawdę! W tym momencie serce zabiło jej mocniej. W drzwiach stodoły mignął czarny cień…


Nie wiem, co się dzieje z Samuelem w tej podróży.
Droga odsłania sekrety ludzi….


Po prawej stronie mignęło coś błękitnego. Obróciła się na pięcie i daleko nad sobą, tuż pod szczytem, zauważyła niebieski ognik, który szybko znikł między skałami.


Wysokie postacie, odziane w czerń, poruszające się z gracją i zwinnością dzikich kotów. Ich twarze, ledwo widoczne spod szerokich kapturów, wyglądały niczym wykute z marmuru i nie wyrażały choćby krztyny emocji. Szli w ich stronę powoli, otaczając ze wszystkich stron.


Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że pod stopami, daleko w dole, widzi kaskady rwącej rzeki, z dzikim rykiem rozbijającej się o skały. Wiedziała, że za chwilę dołączy do rozbijających się fal.


Po prawej mignęły jej zarysy krat. Szybowała w kółko, gdy w końcu dostrzegła to, czego szukała: postać. Sama nie wiedziała, dlaczego jej szukała, dlaczego było to takie ważne i dlaczego nie czuła się przez nią zagrożona.


Gdy tak obserwowała ten ciemny kształt przemieszczający się w ostatnich cieniach nocy, jej uwagę zwróciło coś jeszcze: z boku wozu zauważyła pochodnię. Coś było z nią nie tak. Nie płonęła zwyczajnym, pomarańczowym ogniem, ani nawet niebieskim, jaki widziała w górach. Ten ogień był czarny.


Przed nimi, u podnóża niewielkiego wzgórza, na którym stali, znajdowała się mała wioska. Z góry widzieli panujące tam zamieszanie, a po chwili dostrzegli również jego przyczynę: na drodze prowadzącej do wioski stała góra, która… się ruszała.


Larina przyglądała się misternym zdobieniom na murach. Wyglądały jak wyryte przez wiatr: delikatne, falujące linie zwijające się w nieznane kształty.
Powiadają, że te znaki mają magiczną moc


Jak długo jej się przyglądał? Czy ją śledził? I najważniejsze: jak miała mu uciec? Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, podczas gdy jego postawa nie zmieniła się nawet w najmniejszym stopniu: dalej opierał się o kolumnę i z nadzwyczajnym spokojem wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że miała wrażenie, że wie już o niej więcej niż ona sama.


Obróciła się, by lepiej widzieć, a wzór się rozrastał. Najpierw biegł prosto, potem zaczął się nieco odchylać, aż na horyzoncie pojawił się księżyc. Z jego czubka wyrósł wąż wijący się w lewo, który opadał i opadał, jakby miał zamiar dojść do samego wnętrza świata. Gdy był już tak głęboko, że dziewczyna ledwo go widziała, nagle odwrócił w jej kierunku łeb i syknął wściekle, ukazując śnieżnobiałe kły.


Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą czerwoną pięciolinię, która poruszała się i falowała, jakby ktoś wygrywał na niej jakąś piekielną melodię. Zamrugała i usiadła, linie wyostrzyły się i obróciły do pionu. Czerwone płomienie spływały w dół niczym krew z prętów klatki, w której przed chwilą zakatowano niewinne zwierzę.


Otworzył kraty i wybiegł na zewnątrz, rozwierając drzwi na oścież. Byli tuż tuż, gdy dłoń okryta czarnym rękawem spoczęła na ramieniu chłopaka. Jego oczy zrobiły się mętne. Spojrzał Larinie prosto w oczy, po czym zatrzasnął kraty i przekręcił klucz.


Wokół był tylko żar. Otworzyła usta, ale nie dobył się z nich krzyk. Jej płuca wypełnił pył tak gorący, że zdawało jej się, że w środku płonie żywy ogień.


Wyciągnęła rękę i ze ściany zaczęły sączyć się promienie światła, tak czystego i nieskazitelnego, że nie mogło pochodzić z natury.


Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Chwilami była pewna, że podąża w dobrym kierunku, potem znów zdawało jej się, że powinna zmierzać zupełnie gdzie indziej. Skalne bloki wyrastały przed nią niczym rzędy zębów w otwierającej się paszczy potwora.


Ta chmura nie rozwiewała się tak szybko jak pozostałe. Miała wrażenie, że małpa spojrzała na nią, a potem… skoczyła w jej stronę.


Podchodząc jeszcze bliżej zauważyła stojące na murach niedźwiedzie i wilki. W powietrzu szybowały orły i sokoły, a gdzieniegdzie koło stóp idących przemykały węże. Larina musiała przyznać, że to było sprytne. Czarnoksiężnicy w zwierzęcej postaci mieli zdecydowanie bardziej wyostrzone zmysły niż normalnie i mogli dostrzec lub wyczuć niebezpieczeństwo szybciej niż jakikolwiek człowiek.


Te płomienie były tak różne od wszystkich, które kiedykolwiek widziała. Nie było w nich śladu innych kolorów, nawet odrobiny zabarwienia, nawet krztyny jaśniejszego odcienia. Tylko piekielna, mroczna czerń zdająca się pochłaniać wszystko.


Jej stopy znajdowały się na krawędzi, pod którą bulgotała lawa. Można by powiedzieć, że była rozgrzana do czerwoności, gdyby nie fakt, że miała czarną barwę. Jej popękana powierzchnia lśniła gdzieniegdzie trupim blaskiem, przetykanym krwawymi żyłkami.


W ostatniej chwili zauważyła dryfującą w jej stronę inną płytę. Próbowała zmienić trajektorię lotu swojej, ale nic z tego. Kość, na której stała, nie reagowała. Z rosnącym przerażeniem patrzyła na zmniejszającą się między nimi odległość. Nic nie mogła zrobić.


Czekała na kolejną falę bólu spowodowaną spotkaniem z twardą skałą, gdy otoczyło ją coś zimnego i śliskiego, i uniosło do góry. Lewitowała jakiś metr nad ziemią w czymś na kształt bańki mydlanej.


Czarne płomienie syczały w zetknięciu z tymi krwistoczerwonymi, jakby nawet one toczyły walkę o panowanie nad zniszczeniem. Nad nimi zderzały się kule światła w podobnych kolorach, siejąc iskry, spustoszenie i śmierć.


Unosiła się tak i opadała od jednej ciemności do drugiej, a każda zdawała się wyciągać po nią swe szpony. Wyrywały ją sobie nawzajem, niczym potwory walczące o najlepszy kąsek.


Prawą dłoń Virana otoczyły czarne języki ognia. Jego wrzask odbił się głośnym echem przy akompaniamencie krzyków i jęków umierających. Człowiek-orzeł złapał ją i przytrzymywał mu przed twarzą, by dokładnie widział, jak na jego poszarzałej skórze niebieskie płomyki ścierają się z czarnymi, by ostatecznie zniknąć na zawsze.


Czarne chmury kotłowały się niczym myśli w jej głowie, aż w końcu Larina zaczęła w nich coś dostrzegać. Jakiś kształt, dziwnie znajomy… To zakrzywienie… Ten łuk… Ta twarz… I ukryty w niej spokój…


Przekładała amulet z ręki do ręki, ale był już zbyt gorący. W końcu upuściła go na ziemię, a wokół niej rozszalała się burza grzmotu, światła i nadludzkiej mocy.


Ziemia wibrowała coraz bardziej, niebo otwierało się szerzej. Nie wiedziała, co ma nastąpić, ale była pewna, że to coś wielkiego i że jest już blisko.